Tworząc tę stronę wymyśliłem zakładkę Historia, bo zawsze jest jakaś historia do opowiedzenia. Chodziło oczywiście o historię dlaczego z Andrzejem znaleźliśmy się na jachcie na Adriatyku. Dałem tam upust swoim wrażeniom, że tak naprawdę nic się nie dzieje i nie rozwija w tym naszym najzwyklejszym w świecie żeglarstwie. Bo jest chyba oczywistym, że mając 524 km linii brzegowej z kilkunastoma portami lub porcikami oraz wiekową historię walki o dostęp do morza można już mówić o żeglarstwie jak o rzeczy normalnej i naturalnej. W przeciwieństwie do np. Czechów i Słowaków.
Po wydaniu wtedy takich opinii skarciłem się za zbyt szybki osąd i wypowiadanie się przy całkowitej nieznajomości tematu. Przyszła refleksja. Mówiła: Rozejrzyj się teraz, wszędzie się buduje, może tam również. Więc aparat do ręki i do Gdyni, do mariny. Potem w Gdańsku „Saling days” - czy jakoś tak, bo w tym kraju to przecież głupio jest nazwać imprezę miejską np. Dni Żagli czy Parada Żagli – też przypłynęło parę łódek. Potem wakacyjne dni spowodowały, że zawitałem do Jastarni – jak co roku zresztą.
I w Jastarni się zaczęło – bo Jastarnia jest pierwszym portem w którym spędziłem kilka wakacji (chociaż nie żeglarskich, chociaż w porcie) w latach siedemdziesiątych, w czasach gdy nie wiedziałem jak dojechać do basenu jachtowego w Gdyni. Dlatego (między innymi) bardzo lubię Jastarnię. Znam historię żeglarstwa i wielkie plany (jeszcze przedwojenne) związane z tym pięknym portem.
Rozumiem, że jako kraj dotknięty od wielu dziesiątek lat historycznymi nawałnicami jesteśmy obecnie u zmierzchu wartości do niedawna uznawanych za ważne, a które przyświecały tworzeniu dalekosiężnych i szczytnych planów. Nie akceptuję tego, ale rozumiem mechanizm działania.
W Jastarni się zaczęło potwierdzanie, że rzeczywiście tak naprawdę nic się nie zmieniło. A skoro stoi to znaczy, że się cofa. Zaczęło się od trawnika przy kei. Jak daleko sięgnę pamięcią (każdegoroku co najmniej raz jestem na spacerze w porcie jachtowym – taki sentyment!) zawsze na tym trawniku leżały jakieś kadłuby lub inne graty.
Co ciekawe – jedne znikają, a pojawiają się inne.
Po dalszych krokach spaceru po porcie jachtowym pojawił się imponujący (bo stary i piękny) kadłub jachtu „Wielkopolska”.
Taka mniejsza VELSHEDA (zakładka GALERIA/Velsheda)
Piękny i harmonijny kształt kadłuba. Te obłości iście kobiece. Tak się już dzisiaj nie buduje jachtów. I nigdy nie będzie. Ale rzeczy ładne należy otaczać opieką - byle nie społeczną, bo to oznacza tylko długą agonię. Nie znalazł się jednak bogaty żeglarz i miłośnik klasycznych jachtów...
Tak się złożyło, że przez te wszystkie lata nigdy nie widziałem tego jachtu inaczej jak na wózku lub leżącego bezpośrednio na boku, na kei. Pamiętając o prawdzie: skoro czegoś nie ma w googlach to nie istnieje, dla własnej ciekawości wpisałem hasło „Wielkopolska” - otworzyła się cała historia tego jachtu (autorzy Teofil Różański, Zbigniew Ornaf).
Smutna, typowo polska, biedna, czerwona historia. Przez chwilę myślałem, które fragmenty wstawić do swego opisu aby przedstawić historię, tak tego jachtu, jak i historii portu, ale po namyśle uznałem, że ten tekst przeczytają naprawdę zainteresowani, a jeśli są zainteresowani, to skorzystają również z linków do ciekawych felietonów (zapraszam do zakładki LINKI) – autorzy maja prawo do swego tekstu, a poza tym mają szerszą wiedzę.
Następną zdobyczą z googli był obszerny artykuł Pana Jacka Kijewskiego o tym "Jak umierało żeglarstwo w Jastarni". Do odnalezienia również poprzez LINKI.
„Generała Zaruskiego” – chlubę naszego żeglarstwa, o którym też można przeczytać we wspomnianym felietonie - stojącego na stępce na dnie przy kei też widziałem. Gdzie jest teraz? Chyba we Władysławowie i czeka na zmiłowanie, które niestety nie nadejdzie...
Z przytoczonego wyżej artykułu pożyczyłem zdjęcie (z 2004) jachtu "Wiatr".
Do roku 2008 pozostało z niego tylko tyle:
Poniżej kilka obrazków jak wygląda obecnie port jachtowy w Jastarni. Łatwo zauważyć jaki rodzaj żeglugi obecnie jest preferowany. Motorówki, motorówki…
Za każdym razem gdy oglądam te różne miejsca gdzie wszyscy chcieliby widzieć łodzie i jachty wypełniające pomosty przypomina mi się wizja budowy wielkiej mariny w Sopocie (którą zimowe sztormy zdejmą w przeciągu trzech lat). Oczywistym jest, że cel takiej inwestycji jest czysto „komercyjny”. Bo tak naprawdę nie będzie komu i czym zapełnić takiego portu.
Nie spotkałem się dotychczas z próbą wytłumaczenia zjawiska braku rozwoju żeglarstwa na południowym wybrzeżu Bałtyku. Zrozumienia mechanizmu czemu tak się dzieje.
Otóż wydaję się być prawdziwym znane stwierdzenie, że życie nie znosi prożni. Może właśnie żeglarstwo w tym kraju staje się coraz większą próżnią.
W Jastarni tę próżnię wypełnia gęsto gwiazdowy pył...
Żyjemy szybko, a fortuny robią ludzie prości. Minęły czasy, że Państwo oferowało dla wielu to, co obecnie jest dostępne (w formie własności) tylko dla tych właśnie prostych. Skoro żyjemy szybko w kraju, w którym jest (prosto rzecz ujmując) kult biesiady, grilla, ogolonej głowy i porsche lub bmw to nie dziwi fakt, że większe zainteresowanie wzbudza skuter wodny lub motorówka lub dla bardziej wyrafinowanych jacht motorowy.
Takie wózki stały tego dnia przy porcie jachtowym, więc może nie jest to kwestia pieniędzy...
Żeglarstwo jest dla prostych po prostu za trudne, a dla wielu za skomplikowane w zrozumieniu zasady poruszania się na wodzie dzięki wiatrowi. No i za wolne...
Ta grupa chętnych, chcących odbyć kurs lub poznać smak żeglugi jest za mała aby wypełnić tworzącą się komercyjną próżnię. Szybszy biznes to motorówki,a kluby żyją ze sponsoringu podczas regat (stąd kilka w miarę nowych monotypów w basenie).
Sytuacja jest podobna do narciarstwa w naszym kraju. Mamy góry, ale jakieś nie takie narciarskie. Mamy wyciągi ale za mało. Śniegu też za mało. Dlatego wszyscy jadą do Włoch lub Austrii.
A na żagle do Grecji, Chorwacji i Hiszpanii.